Po monotonnym szukaniu
jedzenia, które zresztą okazało się wielką porażką, bo nie licząc starego
jogurtu i dwóch wyschniętych kromek chleba, których nawet nie tknął Ramsey nic nie zdołałam znaleźć. Usiadłam wycieńczona na starym kocu. Rozłożyłam go w parku, jak najdalej od ścieżek, pod starą wierzbą.
Pies równie zmęczony co ja, położył się obok moich stup.
-Spokojnie, za chwilę poradzimy coś na twój głód –
Wyciągnęłam moją małą, poręczną, różdżkę którą miałam w bucie. Co prawda w
świecie ludzi magia nie działa, a przynajmniej nie tak, jakbym chciała, ale
jednorazowo, co jakiś czas, można coś niewielkiego wyczarować. Jednak to
bardzo mnie wyczerpuje, dlatego tego nie popieram. Machnęłam kilka razy
różdżką, nigdy nie byłam za dobra w czarowaniu, ale teraz skupiłam na tym całą
swoją uwagę. Nagle na kocu pojawiły się przeróżne, pożywne przysmaki. Sałatka z
kurczakiem i grzankami, kosz z owocami,
kilka kiełbasek z grilla, karton z sokiem wiśniowym, oraz kosz z którego pochodziła ta żywność. Ramsey szybko wyczuł
zapach kiełbasek, bo niemal natychmiastowo wstał i zaczął merdać ogonkiem.
-Masz głodomorze – podałam mu kawałek kiełbaski, a
on popatrzył na mnie wdzięcznym wzrokiem.
Siedziałam
i pałaszowałam zawartość koszyka. Był zaczarowany, ale o tym przekonałam się
niestety za późno. Mogłam wyciągnąć z niego dowolną żywność, danie, a ja
zadowalałam się tym, co było w środku. Gdy już skonsumowałam z Ramseyem
odpowiednią ilość jedzenia, koszyk sam zniknął. Jego zadanie – nakarmić i
napoić, zostało spełnione. Byłam już bardzo zmęczona, moje rude, kędzierzawe
włosy były całkiem oklapnięte, a powieki same mi się zamykały, jednak po mimo
tego wiedziałam, że nie mam czasu na odpoczynek.
Słońce już prawie całkowicie
zaszło, a dalej nie wiedziałam co mam zrobić, jak wydostać się z tego świata i
co najgorsze, zaczynałam powoli tracić pamięć i magię. Gdy magiczna istota
przebywa zbyt długo w świecie ludzi, zaczyna wszystko zapominać, a w jej
wyobraźni kształtuje się całkowicie inna przeszłość, niż tą którą miała. To
straszne! Gdybym zapomniała, że jestem czarownicą, na zawsze bym tu utknęła.
Nie mogłam na to pozwolić. Wyjęłam z kieszeni swoich podartych jeansów, mały
szwajcarski scyzoryk i zaczęłam się ryć litery na nadgarstku. Było to bardzo
bolesny i długi zabieg. Błękitna krew lała się niemal strumieniami, ale w końcu skończyłam wycinać „Abbie, magia” nic więcej by mi
się nie zmieściło, poza tym straciłabym zbyt wiele krwi, gdybym jeszcze raz
użyła scyzoryka na własnej skórze. Nie mogłam zapomnieć tylko o znaczeniu tych
dwóch słów, reszta była mało istotna.
Ramsey cały czas przyglądał mi
się badawczo, uważnie śledził moje ruchy. To właśnie kocham w zwierzętach. Nie
oceniały, po prostu starały się zrozumieć. Nie mówiły ci za każdym razem, co
robisz źle, a co dobrze i najważniejsze, nigdy nie wypominały ci twoich błędów.
W dodatku ten psiak był wyjątkowy. Zawsze czujny, sprawiał wrażenie, że mógłby
obronić mnie w każdej chwili, mimo iż nie jest zbyt duży.
Uśmiechnęłam się do niego i
kiwnęłam porozumiewawczo głową.
-Chodź Rams, idziemy. – Powiedziałam. Psu najwyraźniej
się to nie spodobało, bo wstał bardzo ociężale. Spojrzał przed siebie, a
później na mnie. Jakby chciał spytać, dokąd? ale tego nawet ja nie wiedziałam.
Jedyne co dawało by mi nadzieję, to znalezienie chociaż jednej magicznej
istoty. Jednak teraz musiałam wyznaczyć sobie inny cel.
-Idziemy z wizytą do babci Abbie – Ramsey spojrzał na
mnie dziwnym wzrokiem, widać było, że tak jak ja, już w tym wszystkim się
pogubił.
W
zasadzie nie miałam zbyt wiele o niej informacji. Jedynie to, gdzie
prawdopodobnie mieszka i w zasadzie musiałam się na to zdać. Nie wiem dlaczego,
ale coś mi mówiło, że powinnam się do niej udać. Ona przecież też kiedyś żyła w
świecie magii, jednak przez to, że tam umarła, musiała o wszystkim zapomnieć, lub udać się do świata zmarłych. Co gorsza, decyzji nie mogła podjąć osobiście, musiała to zrobić Abbie. Pamiętam, jak jej było ciężko w tych chwilach. W
głębi ducha, modliłam się, by jednak pamiętała cokolwiek. Była jedyną osobą, która
mogłaby mi pomóc. Ruszyłam przed siebie, a mój przyjaciel towarzyszył mi krok w
krok.
Słońce
już całkowicie zaszło, szłam wartko chodnikiem i gdyby nie lampy przy ulicy,
panowałby całkowity mrok. Po kilku minutach odczuwałam już wyraźne zmęczenie, pewnie dla tego, że nigdy nie byłam dobra z wuefu. Kilka metrów dalej stała drewniana ławka. Nie wielka, mogłaby pomieścić
zaledwie trzy osoby. Usiadłam na niej wyczerpana. Już miałam się na niej
położyć, gdy nagle, ktoś się odezwał.
-Ledwo co się znamy, a ty już chcesz się na mnie położyć? –
Zażartował chłopak. Przez ten mrok i zmęczenie kompletnie go nie zauważyłam.
Jednak teraz mogłam mu się na spokojnie przyjrzeć. To był ten sam chłopak,
który śpiewać na koncercie! Miał na sobie czerwoną koszulę, skórzaną, czarną,
naprawdę cienką kurtkę i tego samego koloru rurki. Zastanawiałam się jak może
mu nie być zimno, bo sama, chociaż miałam na sobie niewiele grubszy, wełniany sweter, to
już prawie zamarzałam. Tutejsza jesień jest dużo gorsza i zmniejsza, niż w moim
świecie.
-Albo przede mną uciekasz, albo idziesz na całość.
Zdecyduj się w końcu. – Ciągle żartował, a mi wcale nie było do śmiechu.
Wyszłam na idiotkę.
-Przestań, przecież wiesz, że cię nie zauważyłam! –
Musiałam jakoś z tego wybrnąć.
-Ha ha, no jasne – Dodał, a ja już się cała gotowałam. Co
za zarozumiały palant! Za kogo on się miał? Myślał, że może mieć każdą
dziewczynę, bo ma idealne włosy, równe białe zęby, duże brązowe oczy i to coś w
sobie… Nie, za raz, za raz… Przecież on jest dupkiem, nie może być idealny!
-Wiesz co ? Daruj już sobie! – Powiedziałam rozzłoszczona.
-Och, już dobrze, dobrze, nie chciałem cię urazić. –
Odparł.
-W to akurat wątpię. – Przecież to oczywiste, że żartował
sobie ze mnie, żebym tylko się wkurzyła. Normanie nie dałabym mu tej
satysfakcji, jednak w tych okolicznościach, nie byłam pewna, czy nadal jestem
sobą.
-Co właściwie robisz tu, całkiem sama, o tej godzinie ? –
Spytał, najwyraźniej chcąc zmienić temat.
-Nie jestem sama! – Wskazałam na psa, a on jakby urażony
warknął na chłopaka. I dobrze! Niech go nawet ugryzie, wcale nie byłoby mi go
szkoda. Chociaż z drugiej strony był naprawdę przystojny… Och i znów dałam się
ponieść! Nie, nie, nie! On jest kretynem, a nie przystojniakiem! Zaczynam już
świrować.
-Jaki uroczy – Powiedział patrząc na Ramseya. Było to
dziwne, choć faktycznie Rams był uroczy, to raczej nie było to pierwsze
skojarzenie jakie przyszło mi na myśl.
-Właściwie to trochę niekulturalnie z mojej strony, bo
nawet się nie przestawiłem. Jestem Luck. Może zaczniemy naszą znajomość od początku? –Odparł i spojrzał na mnie
wyczekująco. Nagle zdałam sobie sprawę, że też powinnam się przedstawić.
-Em… no fakt, tamta nie rozpoczęła się najlepiej, więc czemu
nie? Jestem Bella. – Uśmiechnęłam się najładniej jak umiałam. Nie wiem czemu,
ale wywierał on na mnie wielką presję. Wydawał się doskonały.
- W takim razie, odpowiesz teraz na moje pytanie, Bello ?
–Spytał i odwzajemnił uśmiech.
-Jesteś bardzo wścibski. – Próbowałam się jakoś wymigać z
tej odpowiedzi, ale wiedziałam, że to nie jest możliwe na dłuższą metę.
-A ty tajemnicza. – Odpowiedział.
-W takim razie powiedzmy, że po prostu dążę do
wyznaczonego celu.
- I rozumiem, że siedzenie na ławce o dwunastej w nocy,
ma ci w tym jakoś pomóc? –Zapytał, a w jego głosie można było wyczuć nutkę
sarkazmu. Zresztą nie miałam pojęcia, że jest już tak późno.
-Tak. Regeneruję siły do dalszej wyprawy, a ty? – Nie
mogłam mu powiedzieć o celu misji. Jednak wspomnienie o niej samej, nie wydawało się być złym pomysłem.
-Ta ławka to zakończenie długiej historii i pewnego
rozdziału w moim życiu. Dodam tylko, że teraz i tak nie mam nic do zrobienia,
nikt na mnie nie czeka, więc mogę się do ciebie dołączyć. Oczywiście jeśli
chcesz. – Byłam rozdarta, ogromnie chciałam żeby mi towarzyszył, jednak
wiedziałam, że podczas tej wyprawy mogę wydać swoje pochodzenie, poza tym sama nie bardzo wiedziałam, do czego dążę. W dodatku, to
że wspomniał o swojej samotności wcale nie ułatwiało mi wyboru.
-To będzie długa podróż- Odrzekłam.
-Nic nie szkodzi, lubię chodzić, a ten psiak…
-Ramsey – wtrąciłam mu się w słowo.
-Och, w takim razie, a ten Ramsey już mnie chyba polubił.
– Dodał.
-W takim razie, jeśli chcesz nam towarzyszyć, to nie widzę problemu. –
Skłamałam. Problem był i to duży, ale nie mogłam go tu zostawić. Poza tym coś
czuję, że jeszcze się mi na coś przyda.