niedziela, 1 września 2013

7# Ponowne spotkanie

Po monotonnym szukaniu jedzenia, które zresztą okazało się wielką porażką, bo nie licząc starego jogurtu i dwóch wyschniętych kromek chleba, których nawet nie tknął Ramsey nic nie zdołałam znaleźć. Usiadłam wycieńczona na starym kocu. Rozłożyłam go w parku,  jak najdalej od ścieżek, pod starą wierzbą. Pies równie zmęczony co ja, położył się obok moich stup.
-Spokojnie, za chwilę poradzimy coś na twój głód – Wyciągnęłam moją małą, poręczną, różdżkę którą miałam w bucie. Co prawda w świecie ludzi magia nie działa, a przynajmniej nie tak, jakbym chciała, ale jednorazowo, co jakiś czas, można coś niewielkiego wyczarować. Jednak to bardzo mnie wyczerpuje, dlatego tego nie popieram. Machnęłam kilka razy różdżką, nigdy nie byłam za dobra w czarowaniu, ale teraz skupiłam na tym całą swoją uwagę. Nagle na kocu pojawiły się przeróżne, pożywne przysmaki. Sałatka z kurczakiem i grzankami,  kosz z owocami, kilka kiełbasek z grilla, karton z sokiem wiśniowym, oraz kosz z którego pochodziła ta żywność. Ramsey szybko wyczuł zapach kiełbasek, bo niemal natychmiastowo wstał i zaczął merdać ogonkiem.
-Masz głodomorze – podałam mu kawałek kiełbaski, a on popatrzył na mnie wdzięcznym wzrokiem.
                Siedziałam i pałaszowałam zawartość koszyka. Był zaczarowany, ale o tym przekonałam się niestety za późno. Mogłam wyciągnąć z niego dowolną żywność, danie, a ja zadowalałam się tym, co było w środku. Gdy już skonsumowałam z Ramseyem odpowiednią ilość jedzenia, koszyk sam zniknął. Jego zadanie – nakarmić i napoić, zostało spełnione. Byłam już bardzo zmęczona, moje rude, kędzierzawe włosy były całkiem oklapnięte, a powieki same mi się zamykały, jednak po mimo tego wiedziałam, że nie mam czasu na odpoczynek.
Słońce już prawie całkowicie zaszło, a dalej nie wiedziałam co mam zrobić, jak wydostać się z tego świata i co najgorsze, zaczynałam powoli tracić pamięć i magię. Gdy magiczna istota przebywa zbyt długo w świecie ludzi, zaczyna wszystko zapominać, a w jej wyobraźni kształtuje się całkowicie inna przeszłość, niż tą którą miała. To straszne! Gdybym zapomniała, że jestem czarownicą, na zawsze bym tu utknęła. Nie mogłam na to pozwolić. Wyjęłam z kieszeni swoich podartych jeansów, mały szwajcarski scyzoryk i zaczęłam się ryć litery na nadgarstku. Było to bardzo bolesny i długi zabieg. Błękitna krew lała się niemal strumieniami, ale w końcu skończyłam wycinać „Abbie, magia” nic więcej by mi się nie zmieściło, poza tym straciłabym zbyt wiele krwi, gdybym jeszcze raz użyła scyzoryka na własnej skórze. Nie mogłam zapomnieć tylko o znaczeniu tych dwóch słów, reszta była mało istotna.
Ramsey cały czas przyglądał mi się badawczo, uważnie śledził moje ruchy. To właśnie kocham w zwierzętach. Nie oceniały, po prostu starały się zrozumieć. Nie mówiły ci za każdym razem, co robisz źle, a co dobrze i najważniejsze, nigdy nie wypominały ci twoich błędów. W dodatku ten psiak był wyjątkowy. Zawsze czujny, sprawiał wrażenie, że mógłby obronić mnie w każdej chwili, mimo iż nie jest zbyt duży.
Uśmiechnęłam się do niego i kiwnęłam porozumiewawczo głową.
-Chodź Rams, idziemy. – Powiedziałam. Psu najwyraźniej się to nie spodobało, bo wstał bardzo ociężale. Spojrzał przed siebie, a później na mnie. Jakby chciał spytać, dokąd? ale tego nawet ja nie wiedziałam. Jedyne co dawało by mi nadzieję, to znalezienie chociaż jednej magicznej istoty. Jednak teraz musiałam wyznaczyć sobie inny cel.
-Idziemy z wizytą do babci Abbie – Ramsey spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem, widać było, że tak jak ja, już w tym wszystkim się pogubił.
                W zasadzie nie miałam zbyt wiele o niej informacji. Jedynie to, gdzie prawdopodobnie mieszka i w zasadzie musiałam się na to zdać. Nie wiem dlaczego, ale coś mi mówiło, że powinnam się do niej udać. Ona przecież też kiedyś żyła w świecie magii, jednak przez to, że tam umarła, musiała o wszystkim zapomnieć, lub udać się do świata zmarłych. Co gorsza, decyzji nie mogła podjąć osobiście, musiała to zrobić Abbie. Pamiętam, jak jej było ciężko w tych chwilach. W głębi ducha, modliłam się, by jednak pamiętała cokolwiek. Była jedyną osobą, która mogłaby mi pomóc. Ruszyłam przed siebie, a mój przyjaciel towarzyszył mi krok w krok.
                Słońce już całkowicie zaszło, szłam wartko chodnikiem i gdyby nie lampy przy ulicy, panowałby całkowity mrok. Po kilku minutach odczuwałam już wyraźne zmęczenie, pewnie dla tego, że nigdy nie byłam dobra z wuefu. Kilka metrów dalej stała drewniana ławka. Nie wielka, mogłaby pomieścić zaledwie trzy osoby. Usiadłam na niej wyczerpana. Już miałam się na niej położyć, gdy nagle, ktoś się odezwał.
-Ledwo co się znamy, a ty już chcesz się na mnie położyć? – Zażartował chłopak. Przez ten mrok i zmęczenie kompletnie go nie zauważyłam. Jednak teraz mogłam mu się na spokojnie przyjrzeć. To był ten sam chłopak, który śpiewać na koncercie! Miał na sobie czerwoną koszulę, skórzaną, czarną, naprawdę cienką kurtkę i tego samego koloru rurki. Zastanawiałam się jak może mu nie być zimno, bo sama, chociaż miałam na sobie niewiele grubszy, wełniany sweter, to już prawie zamarzałam. Tutejsza jesień jest dużo gorsza i zmniejsza, niż w moim świecie.
-Albo przede mną uciekasz, albo idziesz na całość. Zdecyduj się w końcu. – Ciągle żartował, a mi wcale nie było do śmiechu. Wyszłam na idiotkę.
-Przestań, przecież wiesz, że cię nie zauważyłam! – Musiałam jakoś z tego wybrnąć.
-Ha ha, no jasne – Dodał, a ja już się cała gotowałam. Co za zarozumiały palant! Za kogo on się miał? Myślał, że może mieć każdą dziewczynę, bo ma idealne włosy, równe białe zęby, duże brązowe oczy i to coś w sobie… Nie, za raz, za raz… Przecież on jest dupkiem, nie może być idealny!
-Wiesz co ? Daruj już sobie! – Powiedziałam rozzłoszczona.
-Och, już dobrze, dobrze, nie chciałem cię urazić. – Odparł.
-W to akurat wątpię. – Przecież to oczywiste, że żartował sobie ze mnie, żebym tylko się wkurzyła. Normanie nie dałabym mu tej satysfakcji, jednak w tych okolicznościach, nie byłam pewna, czy nadal jestem sobą.
-Co właściwie robisz tu, całkiem sama, o tej godzinie ? – Spytał, najwyraźniej chcąc zmienić temat.
-Nie jestem sama! – Wskazałam na psa, a on jakby urażony warknął na chłopaka. I dobrze! Niech go nawet ugryzie, wcale nie byłoby mi go szkoda. Chociaż z drugiej strony był naprawdę przystojny… Och i znów dałam się ponieść! Nie, nie, nie! On jest kretynem, a nie przystojniakiem! Zaczynam już świrować.
-Jaki uroczy – Powiedział patrząc na Ramseya. Było to dziwne, choć faktycznie Rams był uroczy, to raczej nie było to pierwsze skojarzenie jakie przyszło mi na myśl.
-Właściwie to trochę niekulturalnie z mojej strony, bo nawet  się nie przestawiłem. Jestem Luck. Może zaczniemy naszą znajomość od początku? –Odparł i spojrzał na mnie wyczekująco. Nagle zdałam sobie sprawę, że też powinnam się przedstawić.
-Em… no fakt, tamta nie rozpoczęła się najlepiej, więc czemu nie? Jestem Bella. – Uśmiechnęłam się najładniej jak umiałam. Nie wiem czemu, ale wywierał on na mnie wielką presję. Wydawał się doskonały.
- W takim razie, odpowiesz teraz na moje pytanie, Bello ? –Spytał i odwzajemnił uśmiech.
-Jesteś bardzo wścibski. – Próbowałam się jakoś wymigać z tej odpowiedzi, ale wiedziałam, że to nie jest możliwe na dłuższą metę.
-A ty tajemnicza. – Odpowiedział.
-W takim razie powiedzmy, że po prostu dążę do wyznaczonego celu.
- I rozumiem, że siedzenie na ławce o dwunastej w nocy, ma ci w tym jakoś pomóc? –Zapytał, a w jego głosie można było wyczuć nutkę sarkazmu. Zresztą nie miałam pojęcia, że jest już tak późno.
-Tak. Regeneruję siły do dalszej wyprawy, a ty? – Nie mogłam mu powiedzieć o celu misji. Jednak wspomnienie o niej samej, nie wydawało się być złym pomysłem.
-Ta ławka to zakończenie długiej historii i pewnego rozdziału w moim życiu. Dodam tylko, że teraz i tak nie mam nic do zrobienia, nikt na mnie nie czeka, więc mogę się do ciebie dołączyć. Oczywiście jeśli chcesz. – Byłam rozdarta, ogromnie chciałam żeby mi towarzyszył, jednak wiedziałam, że podczas tej wyprawy mogę wydać swoje pochodzenie, poza tym sama nie bardzo wiedziałam, do czego dążę. W dodatku, to że wspomniał o swojej samotności wcale nie ułatwiało mi wyboru.
-To będzie długa podróż- Odrzekłam.
-Nic nie szkodzi, lubię chodzić, a ten psiak…
-Ramsey – wtrąciłam mu się w słowo.
-Och, w takim razie, a ten Ramsey już mnie chyba polubił. – Dodał.

-W takim razie, jeśli chcesz nam towarzyszyć, to nie widzę problemu. – Skłamałam. Problem był i to duży, ale nie mogłam go tu zostawić. Poza tym coś czuję, że jeszcze się mi na coś przyda.