Abbie stała przed budynkiem
szkoły, całkowicie skołowana. Nie wiedziała gdzie ma iść, co ma zrobić, by
pomóc przyjaciółce. Wyciągnęła starą księgę, którą znalazła w pokoju, pod
łóżkiem Belli. Przeglądała nerwowo książki, szukając odpowiedniego hasła. „ TELEPORTACJA” w końcu znalazła nagłówek. „ By teleportować
się w dany region, należy przyrządzić wywar korzenny, znaleźć odpowiednio
ciche, ciemne miejsce. Wypowiedzieć ME MOWEAT i pomyśleć miejsce, w które
chcemy się przenieść. Następnie rozlać wywar dookoła, tworząc krąg.”
Abbie
doskonale wiedziała, że teleportacja jest bardzo nie bezpieczna, może utknąć w
czasoprzestrzeni i już nigdy się z niej nie wydostać. Mimo to, postanowiła
spróbować. Miała do stracenia swoje, lub życie Belli, a ona nie mogłaby bez
niej funkcjonować. Ponadto wiedziała, że nie ma zbyt dużo czasu. Bella nie
poradzi sobie w świecie ludzi, nie była jeszcze do tego przygotowana.
Sporządziła
magiczny wywar z korzeni orchidei, płaczącej wierzby i magicznego drzewa banzai,
które kwitnie raz do roku, a jego liście potrafią uleczyć każdego. Mimo jego
braku dostępności, wróżka dzięki znajomościom miała cały jego zapas. Gdy
eliksir był już zrobiony, Abbie wzięła swój plecak z najważniejszymi
miksturami, księgami, oraz innymi rzeczami, i poszła szukać ustronnego cichego
miejsca. Wiedziała, że w ich szkole, trudno będzie takie znaleźć.
Po
kilkunastominutowym poszukiwaniu, znalazła ławkę nad skrajem rzeki. Wiązało się
z nią wiele wspomnień, których nie chciała teraz przywoływać, mimo to, była ona
najcichszym kawałkiem, który znalazła. Usiadła na niej i od razu zaczęła
żałować. Wspomnienia wróciły. Te dobre, gdy przychodziła tu z najwspanialszą istotą
na ziemi – swoją babcią, gdy karmiły gryfy i wygłupiały się, zupełnie nie
zważając na okoliczności. Jednak były i złe wspomnienia. To jak znalazła tu
swoją babcię całkowicie zmasakrowaną, nigdy nie wyjdzie jej z pamięci. Ten ból,
to że nie mogła nic zrobić. Była bezsilna… Mogła tylko zrobić jedno, by ją
ratować, więc wysłała ją do świata ludzi. Całkowicie nieświadomą tego co
zaszło, od tamtej chwili nazywa się Jadwiga Rożek, mieszka na ulicy
wielkanocnej i żyje z dwójką kotów. Nie wiadomo ile jeszcze to będzie trwało,
ale jedno jest pewne, już nigdy się nie spotkają. Czasami w świecie magii udaje
się wywołać ducha zmarłej istoty, lecz jest to bardzo ryzykowne zaklęcie. Abbie
wiedziała, że postąpiła słusznie. Dała jej możliwość życia.
Po
chwili ciszy jaka tu panowała, oraz całkowicie w stosunku do tego, kontrastowych emocji, Abbie była na tyle
silna, by móc wykonać krąg. Wymagał on ogromnej siły i skupienia, prawie tak
wielkiej jak wtedy. Dziewczyna zaczęła mruczeć pod nosem nie zrozumiałe wyrazy,
jej oczy i skrzydła przybrały krwistą barwę, a skóra całkowicie zbladła. Magia
wysysała z niej resztki sił, a ona praktycznie toczyła się robiąc krąg i
wypowiadając zaklęcie. Został tylko pentagram na środek. Musiał on być zrobiony
z krwi żywej istoty, więc w mgnieniu oka niewielki gryf został wyciągnięty z
prowizorycznego plecaka, w którym mieściło się wszystko. Abbie przecięła jego
pierzastą sierść, co swoją drogą nie było takie proste, a z jego wnętrza wylała
się krew. Czysta, błękitna i piękna, zaznaczała idealny koniec kręgu. Jednak
pomimo tego, wróżka nie wytrzymała, nie była stworzona do rzucana zaklęć i jej
moc szybko się wyczerpywała. Upadła na chłodną ziemię, a wokół jej, zaczęły się
tworzyć fioletowo-szkarłatne kłęby dymu, wraz z nimi napłynął ogromny wicher,
niszczący wszystko w najbliższym otoczeniu, w raz z plecakiem i martwym
zwierzęciem, którego pióra wszędzie się unoszące dawały dodatkowy efekt. Gdyby
ktoś to zauważył byłby już koniec wszystkiego. Na szczęście większość uczniów
zebrała się na konferencji zorganizowanej przez dyrektorkę, a pozostali byli na
drugim końcu parku. Ogromny wir wciągał
obezwładnioną, nieprzytomną Abbie.
Dziewczyna
ocknęła się po kilku godzinach. Słońce zachodziło już za horyzont, a ona tkwiła
w samym środku dziczy. Powoli dochodziłam do siebie. Odzyskiwała wzrok, ale
była całkowicie wyczerpana. Rozejrzała się dookoła. Las, a obok lasu… znów las!
Podejrzewała, że tak naprawdę przeniosła się w połowie drogi. Ona była
najprawdopodobniej w Kongo, a babcia Belli dotychczas mieszkała w Nigerii, w
głębi ducha miała nadzieję, że tak zostało do dziś.
Abbie
wyciągnęła z plecaka niewielki, szklany słoiczek. Jego zawartością był żółty
pyłek. Tak delikatny, że podczas jedzenia nie był wyczuwalny, za to jego smak
był bardzo intensywny. Na początku wyjątkowo słodki, ale po chwili przeistaczał
się w niewyobrażalną gorycz. Był to nektar. Służył do uzdrawiania nie wielkich
ran istot magicznych, bądź odnawiania ich sił. Zbierano go z magicznego drzewa
banzai. Zjedzenie zbyt dużej ilości wywoływało natychmiastową śmierć, a w
nielicznych przypadkach, gdy miało się szczęście, wysoką gorączkę i
halucynacje. Natomiast śmiertelnik, pod wpływem nektaru spaliłby się na śmierć.
Abbie wzięła tylko pół porcelanowej łyżeczki pyłku. Nie lubiła jego smaku, ale
musiała zregenerować siły do dalszej podróży.
Zapadła
noc, więc mogła spokojnie wyciągnąć skrzydła, bez obaw, że ktoś ją zauważy.
Leciała ponad konary drzew, obserwując dokładnie otoczenie. Dzikie zwierzęta
przyglądały się jej bacznie, ale nie atakowały. Bały się. Węże syczały nerwowo,
wszystkie małe zwierzęta pochowały się do swoich domków, słonie trąbiły na jej
widok, a małpy skakały za nią po gałęziach. Jednak gdy tylko odwróciła wzrok,
zamierały w bezruchu. Wyczuwały magię.
Abbie
była zbyt zmęczona by kontynuować podróż. Jej powieki stawały się coraz cięższe
i już prawie nic nie widziała. Wyciągnęła więc z magicznego plecaka
prowizoryczny hamak i zawiesiła go pomiędzy dwoma wysokimi drzewami. Usadowiła
się na nim wygodnie, zamknęła oczy i w przeciągu kilku minut zapadła w głęboki
sen.
***
Nagle
przed oczami zobaczyła babcię, była wesoła jak zawsze, podrygiwała w rytm
muzyki. Dziewczyna chciała do niej podejść, lecz nie mogła. Jakaś niewidzialna
ściana powstrzymywała ją. Wtem obok staruszki pojawiła się postać, ubrana w
jaskrawe szaty, przyozdobione kwiatami. Abbie doskonale wiedziała kto to jest.
Krzyczała, waliła, płakała, ale babcia ani drgnęła. Wciąż ruszała biodrami w
rytmie salsy, podlewając przy tym jej ukochane roślinki. Kwiecista kobieta
podeszła od tyłu, wyciągnęła złoty sztylet i dźgnęła staruszkę kilka krotnie.
Wróżka nie mogła na to patrzyć, zakryła oczy dłońmi. Było tak samo jak 8 lat
temu, prawie tak samo… Zmieniło się tylko miejsce i wiek Abbie, która w tym
momencie była zrozpaczona, krzyczała i tłukła pięściami w niewidzialną ścianę,
jednak bez skutecznie.
-Dlaczego mi to robisz? – Spytała bezsilnie, ale kobieta
nie odpowiedziała na pytanie. Patrzyła cały czas w oczy dziewczyny. Uśmiechnęła
się drwiąco. Jej złociste włosy opadały bezładnie na idealnie uszytą, koronkową
sukienkę, z której z każdy krokiem opadały płatki róż.
-Kim jesteś i czego ode mnie chcesz!? – Krzyczała Abbie. Kobietę
najwyraźniej to pytanie zaintrygowało. Niewielka zmarszczka pojawiła się na jej
idealnie gładkim czole, a oczy błękitne oczy zaszkliły się złowieszczo. Wyglądała
bardziej na wróżkę, niż wiedźmę.
-A więc mnie nie pamiętasz? – mruknęła.
-Pamiętam tylko, to że zabiłaś najcenniejszą osobę w moim
życiu! – Odparła wróżka, a po policzkach ciekł jej strumień łez. Ta tajemnicza postać często nawiedzała ją w
snach, ale nigdy z nią nie rozmawiała.
-Widzisz, bo gdy byłaś mała zrobiłaś to samo! Ja po
prostu się odwdzięczam! – Podniosła głos, który przez moment wydawał być się
zachwiany. Abbie, mimo iż nic nie rozumiała, to wykorzystała tę słabość.
-Ty tego nie chcesz robić, nie jesteś do tego stworzona,
prawda? – Zapytała, jednak nie uzyskała odpowiedzi. Kobieta usiadła na krześle,
gdzie niedawno bezwładnie wiodła się sztyletowana babcia. Teraz jednak nie było
po niej śladu. Dalej między nimi widniała granica, a Abbie w głębi ducha
modliła się, żeby tak pozostało do końca snu. Nie mogła się obudzić, ale mogła
zostać zraniona. Chciała się zapytać, co miała na myśli mówiąc, że ona też
kogoś zabiła, jednak stwierdziła, że to może ją zbyt rozwścieczyć. Wybrała
bezpieczniejszy temat.
-Ty nie jesteś wiedźmą, ty jesteś wróżką. –Stwierdziła
niepewnie.
-Eh… - westchnęła tylko.
-Widzisz, to nie miało się tak potoczyć – dodała.
-A jednak… Zabiłaś moją babcię! –Wykrzyczała Abbie.
-A ty mojego synka! – odrzekła równie głośno. Zapadła cisza, dziewczyna była skołowana. Nie
wiedziała co ma powiedzieć. Ona nigdy w życiu żadnego zwierzęcia nie
skrzywdziła, a co dopiero dziecko! Tym razem naprawdę się wściekła.
-Co ty za brednie opowiadasz! Ja nikogo nigdy nie zabiłam!
– wykrzyknęła.
-To było dawno, miałaś zaledwie 5 lat. To właśnie wtedy
po raz pierwszy poznałaś swoich dziadków. – Abbie doskonale pamiętała ten
moment. Dziadek usypiał na bujanym fotelu, co chwilę budząc się i potakując,
nawet gdy nikt nic nie mówił. Natomiast babcia wiła wianek dla niej i nuciła
pod nosem jakieś przyśpiewki…
-Jestem leśną wróżką. To znaczy, że dbam o wszystkie
zwierzęta, rośliny i cuda natury. Jednakże gdy chcę mieć potomstwo wybieram
jeden kwiat, który daję pod opiekę jakiemuś człowiekowi. Tą osobą była twoja
babcia. To właśnie ty zerwałaś ten kwiat i dałaś go swojej tymczasowej
opiekunce do wianka. Ona zaś nie zauważyła co to był za kwiat! W ten sposób
odebrałaś mi jedyne dziecko jakie mogłam mieć ! –Odparła i zmęczona osunęła się
na krześle. Abbie zamilkła nie wiedziała co ma o tym myśleć. To był szok, wtedy
była dzieckiem, nie rozróżniała chwastów od kwiatków! A co dopiero takie
rzeczy! Ona nie miała pojęcia o magii. Wstała, otwarła buzię, ale nic jej nie
przyszło do głowy.
-Przepraszam – Tylko to wydawało się jej właściwe.
Chciała coś jeszcze dodać, ale kobieta weszła jej w słowo.
-Och, nie przepraszaj, nie musisz się tłumaczyć… - Pierwszy
raz od tego snu na twarzy Abbie zajaśniał uśmiech.
-Następna będzie twoja przyjaciółka, a później ty! –
Odparła leśna wróżka i złowieszczo się zaśmiała.
-Co…? – Uśmiech szybko zrzęd, a w oczach pojawił się
strach. Jednak kobieta już nie odpowiedziała, rozpłynęła się w mgłę, a wróżka
się obudziła. W oczach miała łzy i strach. Szybko dyszała, była cała mokra.
Bała się…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz